Caroline :
Tyler przyjechał na kilka dni. Za niedługo wyjedzie. Co ja zrobię jeśli Klaus nie da mi spokoju? Najchętniej wpadłabym do samochodu mojego chłopaka i pojechała razem z nim. Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk telefonu. Miałam ustawiony inny sygnał, więc pewnie ktoś dzwoni do Tylera.
Chłopak podszedł do półki, na której była jego komórka. Podniósł ją i nacisną zieloną słuchawkę.
- Hallo? - powiedział.
Po chwili milczenia znów się odezwał.
- Nie mogę. Jestem u Caroline. - pewnie to była jego matka.
- Dobrze. Zaraz będę. - odpowiadał posłusznie na każde słowa, których nie mogłam dosłyszeć, pomimo mojego świetnego słuchu. Dziwiło mnie to, ale nie dawałam tego po sobie poznać.
Tyler podszedł w stronę drzwi. Nie mógł się dowiedzieć, że podsłuchiwałam, więc z wampirzą prędkością znalazłam się na huśtawce. Była tam jakaś gazeta. Chwyciłam ją szybko i udawałam, że czytam. Tyler właśnie wychodził przez drzwi. Odwróciłam lekko głowę i zauważyłam lekko zdenerwowanego chłopaka.
- Gdzie idziesz? - spytałam patrząc na niego.
- Idę spotkać się z matką. Wrócę potem. - Nie wierzyłam mu. Przyglądnął mi się dokładnie i rzekł. - I tak na przyszłość, kochanie. Gazetę czyta się tak. - podszedł do mnie i odwrócił czasopismo tak, aby nie było d góry nogami. Zmieszałam się i poczułam, że moje policzki pokrywa czerwony rumieniec. Nie wiedziałam co mam powiedzieć, a musiałam coś wymyślić.
- Wiem! Właśnie miałam ją odwracać. - Tyler się zaśmiał, a ja nie do końca wierzyłam w to co powiedziałam. "Właśnie miałam ją odwracać?" To samo w sobie jest śmieszne.
- Nie wątpię w to. - Nie przestawał się śmiać. Wydawał się teraz szczęśliwy, ale ta rozmowa przez telefon była podejrzana.
Postanowiłam się tego dowiedzieć. Chłopak oddalał się w pośpiechu. Ruszyłam za nim. Szłam powoli w odpowiedniej odległości rozglądając się wokoło. Wydawało mi się, że zaraz upadnę lub nadepnę na jakąś gałąź i wszystko się wyda.
Na chwilę zniknął mi z oczu, ale spostrzegłam, że właśnie wszedł do lasu. Nie zauważyłam tego, ale na szczęście szybko spostrzegłam. Po co miałby iść do lasu? Może ma kogoś i tam się spotkają?
Finał tego całego przedstawienia był zupełnie inny. Tyler nadal szedł i rozglądał się jakby wyczuwał, że ktoś go śledzi. Zachowywałam odległość około pięć metrów, więc mogłam go łatwo zgubić, ale się nie dałam.
W końcu mój chłopak wszedł na piękną polanę. Trawa była tam idealna. Ciemno-zielone źdźbła sięgały kolan i pięknie odbijały światło słoneczne. Było tyle kwiatów, że nie znałam większości odmian. Rozpoznałam mlecze, stokrotki, maki i rumianki, których szerokie płatki widać było z tak dalekiego miejsca, w którym stałam. Dokładnie na skraju polanki znajdował się malutki strumyczek z idealnie czystą wodą. Jego szum roznosił się wokoło i w większości zagłuszał dźwięki.
Tyler rozchodził się po łące zdenerwowany, z dłońmi w kieszeniach czarnej, skórzanej kurtki, którą nosił bardzo często.
Po chwili zjawił się tam mężczyzna w ciemnych jeansach od Armaniego i białym podkoszulku, który idealnie podkreślał jego muskulaturę. Mierząc go od dołu wzrokiem bałam się zerknąć na twarz, ale musiałam się dowiedzieć kto to jest. Tyler jest gejem? To pytanie przyszło mi do głowy jako pierwsze, ale otrząsnęłam się i oparłam rękami o drzewo stojące przede mną wyglądając w przód.
Odważyłam się spojrzeć na buzię towarzysza mojego chłopaka. Widząc ciemno-brązowe włosy, które długością sięgały brwi zatkało mnie. Miał brązowe oczy, które dostrzegłam tylko przez mój świetny, wampirzy wzrok. Czułam się jakby patrzył się na mnie. Do tego dochodziła twarz, która była cały czas uśmiechnięta. Kol. Tylko to słowo było kluczem opisu. Schowałam się przerażona za drzewo, które służyło mi za kryjówkę.
- O. Zjawiłeś się. - odezwał się wreszcie Tyler.
- Miałeś przychodzić bez towarzystwa. - warknął na niego Kol.
- Jestem tu sam.
- Doprawdy? - spytał wściekły i już go tam nie było. Poczułam jak ktoś szarpie mnie za kark lodowatymi dłońmi. Agresywnie zaprowadził mnie przed Tylera.
- Caroline... - szepnął i spojrzał na mnie zdziwiony. Poczułam się upokorzona. Tak jakby przyłapano mnie na wykradaniu klejnotów królowej.
- Miałeś przyjść sam. - Kol nadal trzymał mnie za kark jak żelazo. Był o wiele silniejszy. Po wypowiedzeniu tego zdania agresywnie rzucił mną o drzewo. Poczułam tylko ból i dźwięk łamanych kości, które od razu się regenerowały.
Tyler od razu podbiegł i usiadł obok mnie kładąc moją głowę sobie na kolanach. Uśmiechnęłam się do niego lekko.
- Nie czas na migdalenie się. - Kol był bezwzględny. Nie przejmował się bólem innych, tylko rzucił mojego ukochanego na drugą stronę polany. Chłopak warknął na niego i wyszczerzył kły. Nie byłam pewna czy są wilcze, czy wampirze.
- Zostaw go. - wrzasnęłam na całe gardło. Pewnie za chwilę tu podejdzie. Pomyślałam. Nie myliłam się. Znów chwycił mnie za kark. Próbowałam się wyrwać, ale to nie było możliwe. Śmiał się z moich żałosnych prób ucieczki. Rzucił mnie do małego stawu tak mocno, że gdybym była człowiekiem już bym nie żyła, a teraz gdybym musiała oddychać również bym umarła.
Nie wiedziałam co się dzieje. Byłam pod wodą próbując wypłynąć na powierzchnię, ale te próby były równie żałosne jak próby wyrwania się z uścisku Kola. Wszystko dlatego, że nie była pewna, czy Tyler żyje. Zamknęłam oczy i uświadomiłam sobie, że muszę wyjść. Wstałam. Woda była mi tu do kolan.
Dlaczego nie udawało mi się wypłynięcie?
Kol zrobił niezłą rozróbę. Wszystkie piękne kwiaty były pogniecione i porwane. Zauważyłam, że drzewo, w które uderzyłam, leżało teraz bezwładnie na ziemi.
_______________________________________
Co sądzicie? Podobało się? Komentujcie proszę. Bez was nie chcę pisać. Jeśli przeczytałeś ten rozdział zostaw po sobie ślad w postaci komentarza. Bardzo proszę o szczerą krytykę.
Super, fajna scenka z Kolem. Czekam na NN.
OdpowiedzUsuńSuper rozdział, czekam na następny. Ciekawi mnie co Kol chciał od Taylera
OdpowiedzUsuń