Caroline:
Kol stał przy Tylerze lekko zgarbiony. Naśmiewał się z chłopaka wijącego się na ziemi z bólu. Byłam cała mokra. Tylko dlatego nie było widać cieknących mi po policzkach łez. Miałam lekko skrzywiony wyraz twarzy. Chciałam podbiec do ukochanego i go stąd zabrać, ale nie mogłam się ruszyć. Nie czułam nóg. Z przerażenia nie potrafiłam nawet stać. Upadłam do wody z wielkim pluskiem. Siedziałam ze zgiętymi nogami wyciągniętymi do przodu i podpierając się z tyłu rękami.
Musiałam znów spróbować wstać. Muszę mu pomóc! Powoli próbowałam przejść do pozycji stojącej. Udało się. Poruszyłam lekko nogą. Już się tak nie boję. Pomyślałam.
Biegiem ruszyłam w stronę Tylera i Kola. Pierwotny właśnie podniósł go za kołnierzyk kurtki do góry tak, że wisiał w powietrzu.
Rzuciłam się na niego, ale tylko odbiłam się od jego żelaznego ciała. Postawił Tylera na ziemi i odwrócił się w moją stronę. Opanował mnie strach i przerażenie.
- Idź stąd, panienko, albo go zabiję. - Powiedział wpatrując się we mnie. Był obojętny. Jedna śmierć więcej, czy mniej nie robi mu różnicy.
Znów nie mogłam się ruszyć. Nogi mi zmiękły i upadłam. Śmiał się z tego bezgranicznie.
- Czyli mam go zabić? - Zaśmiał się. Tyler stał z otwartymi lekko ustami patrząc na mnie, jakbym była ostatnią osobą, którą zobaczy w życiu. - Spełniam życzenie.
Uśmiech nie schodził z twarzy naszego prześladowcy. Prawą rękę przymierzył do uderzenia i w mgnieniu oka znalazła się ona w piersi mojego chłopaka.
- Nie! - zdołałam wrzasnąć na całe gardło tak, że aż drzewa się poruszyły i uciekły z nich ptaki. Po mojej twarzy płynęło morze łez, ale je zignorowałam. Nie obchodziły mnie. Nic mnie nie obchodziło oprócz tego, by uratować Tylera. Chłopak łapczywie próbował schwytać powietrze, ale nie wychodziło mu to. Ręce wisiały mu luźno obok tułowia. Były zbyt słabe, by je podnosić.
Kol wyciągnął rękę z jego piersi, ale nie była pusta. Trzymał coś czerwonego, zakrwawionego. Krew spływała mu całej ręce. Trzymał zdobycz z dumą, jakby była kolejnym trofeum do kolekcji.
Mój ukochany leżał na ziemi jeszcze wpół żywy. Drżał przez kilka sekund, aż wreszcie zamknął oczy.
- Nie! - z mojego gardła wydał się głośny krzyk, którego nie mogłam opanować.
Razem z jego sercem wyrwano moje. Krwawiło niszcząc moje marne ciało. Robiąc z niego źródło łez i rozpaczy. Nienawidziłam wszystkich, ale szybko znów ich pokochałam. Wiedziałam, że nie mogę dopuścić do tego więcej. Chwyciłam jego twarz.
- Nie... Nie umieraj... Proszę. - Nie hamowałam łez. Swobodnie spływały po moich policzkach i skapywały na ciało Tylera.
Jego twarz pokryły szare żyły.
- Nie rób mi tego... Nie zostawiaj mnie... Tylko nie ty... - szeptałam po cichu nad nim. Słoneczne niebo pokryło się chmurami i zaczął padać chłodny deszcz.
Kol nadal trzymał jego źródło życia - serce. Wprawdzie przestało już bić, ale widziałam w nim istnienie Tylera. Zakrwawione i ochlapane deszczem. Podrzucił je raz w górę, a potem uderzył w najbliższe drzewo. Krew rozprysła się, tak daleko, że poplamiła mnie malutkimi kropelkami, a samo serce rozpadło się na kilka kawałków.
Pierwotny zbliżył się do mnie otrzepując dłonie. Był coraz bliżej. Teraz to mnie chwycił za kołnierz i przysunął do swojej twarzy.
- Zadowolona!? - wrzasnął na całe gardło. Zaczęłam płakać żywiej. Łzy płynęły strumieniami kapiąc na jego buty. Popatrzył na nie i się skrzywił. - O, nie! Nowe buty! Wiesz ile one kosztowały? - rzucił mną tak mocno, że czułam tylko powietrze.
Wiedziałam, że zaraz upadnę, ale ta chwila nie nadchodziła. Lot się przedłużał, aż w końcu wylądowałam w czyichś chłodnych ramionach. Trzymał mnie w żelaznym uścisku nie pozwalając wyjść. Próbowałam się wyrwać, ale bezskutecznie.
- Cii.... - uspokoił mnie mężczyzna. Rozpoznałam w nim znajomy mi akcent. To był Klaus. Rozluźnił uścisk i pozwolił mi się odwrócić. Patrzyliśmy sobie prosto w oczy. Oddychałam coraz głośniej. Mężczyzna trzymał mnie za ramiona, ale bardzo delikatnie. Bał się, że ściskając mocniej może mnie zranić tak jak jego brat.
- Och, jaka romantyczna scenka. - Powiedział Kol naśmiewając się z nas. Klaus zareagował na to nerwowo. Rzucił bratu wrogie spojrzenie. Aż kipiał ze złości. Nie patrzył na mnie, ale skupił swój wzrok na tymczasowym wrogu.
Kilka sekund i znalazł się przed nim ściskając mu gardło. Chłopak trzymał jego ręce tępo się uśmiechając. Klaus rzucił nim o najbliższe drzewo.
- Podoba Ci się? - spytał, a tak naprawdę to warkną chodząc w tę i we w tę.
Kol śmiał się wycierając zakrwawiony nos.
- No, co? Mowę Ci odjęło? Fajnie było? - zapadła cisza, a pierwotny nadal uśmiechał się tępo. - Odpowiedz! - Klaus przerwał milczenie.
- Zależy Ci na moim bólu. - Nie rozumiałam dlaczego tak się uśmiechał. W wampirzym tempie znalazł się przy bracie. Kąciki ust opadły, ale po chwili prychnął na całe gardło uderzając dłonią o udo.
Klaus kopnął go w brzuch, że aż wyleciał w powietrze, a potem spadł na drzewo. Obijał się o każdą gałąź, aż wreszcie spadł na ziemię.
__________________________________________
Przepraszam, że tak źle opisany moment śmierci Tylera. Wiem, że powinnam włożyć w to więcej, ale to chyba wszystko na co mnie stać. Przepraszam jeszcze raz. Piszcie co sądzicie. Chce wam się w ogóle to czytać? Chcecie dalsze rozdziały, czy mam usunąć blog?
Genialne, a ten moment gdy Klaus złapał Caroline... Ahh! Wszystko widziałam w mojej głowie. Pisz dalej, każdy rozdział jest coraz ciekawszy.
OdpowiedzUsuńWedług mnie jest świetnie :) Zapraszam do mnie : ) Dodałam nowy rozdział : P
OdpowiedzUsuńŚwietne:) muszę tu wpadać częściej:)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie : http://nadludzkie-istoty.blogspot.com/